„Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj”

BAR-LADA-ALKOHOLE-RETRO

Jeśli Bary to (nie)tylko mleczne…

autor felietonu: Tomasz ŚpiewakTOMASZ-SPIEWAK-1

Wyżywienie w warunkach poligonowych jest najważniejsze – zwykł mawiać kubański sierżant Carbon Espumisan y Ranigast do uczestników obozów wojskowych w latach 70 i 80 ubiegłego wieku. Mnie tam takie rozrywki jak wojsko nigdy specjalnie nie bawiły, jednak jeżeli chodzi o pożywienie to podpisuję się pod tym stwierdzeniem dwoma rękoma, a nawet nogami. Po prostu należę do osób, które kochają jeść a nawet pochłaniać, dlatego postanowiłem temu wątkowi poświęcić poniższy tekst. Co z tego wyjdzie jeszcze nie wiem, ale mogę zapewnić o jednym – na pewno nie będzie to karta dań ani jakieś inne menu.

Jestestwo

Odkąd ludzkość zaczęła się przemieszczać musiała się zmierzyć z podstawowym zagadnieniem logistycznym – jak zapewnić żarła i napoju wszelakiego w takich ilościach, aby droga którą zamierzamy pokonać, nie okazała się jakąś „highway to hell”, tudzież (to wersja dla bardziej bogobojnych podróżników) „stairway to heaven”.

Początkowo w sumie problem nie istniał, gdyż nasze jestestwo sprowadzało się do kilku podstawowych wręcz potrzeb, które w skrócie można określić jako „przedłużanie gatunku”. W sumie wg. Matki Natury nasze istnienie jest nadal uzasadnione tylko dla potrzeb prokreacji, co zdumiewająco pokrywa się niektórymi tezami głoszonymi przez kościoły i wyznania wszelakie, ale znowu zbaczam z głównego nurtu, czyli pi(ep)szę (a co – nie można mieć dysleksji?) głupoty.

Bytu zwykłe trudności

Wracając do podróży – w początkowym okresie faktycznie, nie było wielkich problemów logistycznych z dostarczaniem żywności, gdyż mieszkaliśmy tam gdzie mieliśmy zapewnione jakiekolwiek pożywienie (no i było względnie bezpiecznie), a przemieszczaliśmy się tylko w miejsca obfitsze w podstawowe środki niezbędne do życia. MONGOLIA-NAMIOT-STEP

Staraliśmy się przy tym o jak najbardziej zróżnicowaną dietę bogatą w różnorodne składniki pokarmowe, dlatego źródło białka zwierzęcego jadaliśmy z choćby niewielką ilością jakiejkolwiek zieleniny kojarzonej domyślnie z trawą – stąd w imię budowy języka mówionego zaczęto nazywać posiłki strawą (od razu dokonano spolszczonej wersji w myśl zasady – ja wymawiam tak jak piszą, a właściwie na odwrót). To wszystko było lokalnie, na miejscu, na wyciagnięcie ręki bym rzekł i miało pewien malutki feler, a nawet defekt – było w dosyć ograniczonych ilościach, o monotematyzmie kulinarnym już nie wspomnę (ileż można jeść to samo mięcho owinięte tym samym liściem?). A przecież mieliśmy się rozmnażać, rosnąć w siłę i zasiedlać coraz to nowe obszary naszego globu.

W poszukiwaniu (s)trawy przemieszczania początki

KARAWANA-NA-PUSTYNI-POSTOJNiezbędne więc stało się przemieszczanie i tak oto ekspansja gatunku ruszyła pełna parą po wszystkich nieznanych lądach i morzach, a nawet po podłożu „w wersji gender” czyli lądolodzie (ni to woda, ni to suchy ląd – jak w ideologii gender – na co się zdecyduje i w jakim znajduje się otoczeniu tym jest). Początkowo odległości na jakie się zapuszczaliśmy nie były jakieś oszałamiające i z zapewnieniem żarła i napoju nie było problemu. Odwiedziny u krewnych też nie trwały latami, a poruszanie się po bezdrożach jedynie okazjonalnie przerywane było spotkaniem stworzeń, dla których my stanowiliśmy pożywienie – ot uroki bycia odkrywcą. Jednak z czasem wystąpiły problemy, o których była mowa wcześniej. Odległości do pokonania stawały się poważne, a dodatkowo nasze szlaki wiodły często przez tereny, na których jedyne jadło i napitek stanowiły: albo zapasy zebrane ze sobą (a te wiadomo nie mogły być nieskończenie wielkie), albo wspomnienia ostatnio spożywanego posiłku. Trzeba było coś zaradzić problemowi, gdyż mógł on zahamować krzewienie wielu wiekopomnych idei na wszystkich znanych i nieznanych kontynentach.

Oaza mega wynalazkiem na szlaku

Myślano i myślano no i oczywiście jak to już w tym życiu i na tej planecie bywa – wymyślono. Hurra, eureka, zaj.…cie (miałem nie bluźnić) – tak powstały miejsca przy traktach, w których można się było zatrzymać. Knajpa, zajazd, gospoda, szynk – jak zwał, tak zwał. Chodziło o miejsce w którym można było coś zjeść i czasami nawet przenocować. OAZA-NA-PUSTYNI-ZIELEN-DOMKI

Powstanie ich było swoistym krokiem milowym w idei podróżowania. Już nie trzeba było ciągnąć ze sobą kilogramów żarcia i hektolitrów napojów, gdyż wystarczyła zasobna sakiewka i w jednej zbroi dało się pokonać potrzebną odległość. Punkty takie miały jeszcze jedną zaletę – można było wymienić informacje o stanie traktu którym podróżowano i nie tylko, zaciągnąć języka na tematy ważne i zupełnie nieistotne co było zalążkiem do powstania prasy kolorowej (Tina, Gala etc.) a w późniejszym okresie portali wymiany informacji sensacyjnych (Pudelek, Pomponik, Plejada etc.). Dlatego nie dziwi, że z biegiem lat miejsca te zaczęły przeżywać rozkwit, a nawet renesans (szczególnie w średniowieczu – taki paradoks historii).

Marketing dźwignią karczm

Jak to czasami bywa – kluczem do sukcesu a czasami spektakularnej porażki była nazwa, która miała naprawdę potężne znaczenie marketingowe, a ponieważ w tych czasach pojęcie marketingu dopiero raczkowało, więc i działano z lekka po omacku. Ale trzeba szczerze przyznać, że niektóre lokale odniosły zaiste spektakularne sukcesy dzięki owej chwytliwej nazwie jak i przemyślanej lokalizacji. Ot weźmy dla przykładu zajazd „Rzym” przy drodze Pupkowizna —> Nowe Rumunki.

ORNAMENT-GZYMS-DIABELTłok na trakcie pomiędzy tymi miejscowościami był jak na Krupówkach podczas promocji oscypków, a w połączeniu ze starą prawdą, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu (pomimo faktu, że była to straszna nora), lokal ten miał obłożenie niesamowite. Do tego stopnia przybytek ten był popularny, że nawet polski szlachcic – imć Twardowski – który całe lata kołował diabła i nie dawał mu się zwabić w miejsce, gdzie miał się wypełnić zapis cyrografu, uległ pokusie i poszedł w tany w tym oto miejscu. Dalszy ciąg tej historii znają już wszyscy: bies dorwał Twardowskiego, jednak na skutek pewnych „kruczków prawnych”  szlachciura wylądował na księżycu, w czym o jakieś 400 lat wyprzedził Neila Armstronga.

Jadłodajnie i sypialnie upadłe

Inne knajpy nie zawsze trafnie dobierały zarówno nazwę jak i lokalizację – dlatego kończyły marnie, a na kartach historii nie ma o nich praktycznie żadnej wzmianki (np. Pierwsza Gospoda Rycerska w Ciepłej Wódzie – w skrócie PGR „Ciepła Wóda” – to nie mogło w żaden sposób wypalić – szczególnie na Ziemiach Polskich, a wręcz odstraszało potencjalnych klientów). Generalnie poziom ówczesnych punktów hotelarsko-gastronomicznych był (łagodnie mówiąc) żenujący – na szczęście nikt nie miał pojęcia o SANEPIDZIE ani tym bardziej o Rzeczniku Praw Konsumenta.

BARu definicja wczesna

Na bazie raczkującego marketingu i badań preferencji klienta następuje ewolucja nazwy i tradycyjne określenia zastępowane są przez krótkie, ale jakże uniwersalne słowo: BAR (skrót od – Bosze Ale Rudera (Bardzo Atrakcyjna) – znowu mnie dysleksja doskwiera). To był dopiero przysłowiowy kamień milowy do rozwoju przybytków kulinarnych i nie tylko – pełen uniwersalizm. Wypowiedzenie dosłownie dwóch krótkich wyrazów: DO BARU było możliwe przez każdego podróżnego, nieważne jak bardzo zmęczoną był osobą, albo ile „energetyków” przyjął po drodze ku pokrzepieniu serc i dla wigoru a nawet ducha bojowego. Prawdziwa rewolucja pomysłowa. BAR-LADA-ALKOHOLE-RETRO

Bary zaczynają się rozrastać, a niektóre z nich przyjmują zaiste formy olbrzymie, żeby nie rzec monstrualne. Otóż na terytorium obecnej Ukrainy całe miasto przybrało nazwę Bar – jest to efekt gigantomani zaiste w Sowieckim stylu (łuczsze i bolsze) jak i zapotrzebowania na ten rodzaj działalności gospodarczej w rejonach na wschód od Wisły. Jednak to i tak jest tzw. „mały pikuś”. W Katalonii pewien tamtejszy przedsiębiorca o nazwisku Jose Manuel de Celon otworzył bar, który w krótkim okresie stał się bardzo popularny. Ludzie nazwali go po prostu: Bar Celona. Na skutek niesamowitego rozrostu tegoż przybytku sztuki gastronomicznej, w krótkim okresie czasu powstało potężne miasto, które przyjęło nazwę lokalu, będącego jego pierwowzorem. Jak widać czasami zmiana nazwy powoduje eksplozję popularności bądź też dramatyczny spadek zapotrzebowania na dany produkt (nie jestem specem od marketingu, ale zamieńcie nazwę Casu Marzu na „ser z larwami much” – zobaczymy jakie będzie zainteresowanie tą potrawą).

Rozboje wszelakie rozwoju motorem

Ale jak to często bywa, gdy coś się gwałtownie rozwija – pojawiają się małe problemiki w funkcjonowaniu. Otóż na podróżnych z pokaźnymi trzosikami, którzy chcieli ich zawartość pozostawić w przydrożnych barach zaczęli czyhać osobnicy, z ciągłym debetem u miejscowego lichwiarza,  którzy nie zamierzali swoich zobowiązań spłacić poprzez pracę na etacie, gdyż jak powszechnie wiadomo średniowieczne podatki były z(a)bójcze. A gdzie, jak nie przy karczmie (a właściwie barze) najlepiej się zaczaić? Dróg pomiędzy punktami podróży były dziesiątki, ale do knajpy to już nie tak zbyt wiele.

PIRAT-Z-NOZEM

Dlatego w ich pobliżu zaczęły krążyć rozliczne bandy nastawione na szybki zarobek z pominięciem fiskusa i żerować na podróżnych. Zaczęło być naprawdę nieciekawie, gdyż rozrastające się gildie skupione w cechu rzemiosł rozbójniczych poczęły przejmować większość kasy, jaka powinna trafić do gastronomi. Ponadto ruch turystyczny zaczął się załamywać, gdyż podróżni nie zamierzali być jeleniami utrzymującymi rzesze zwykłych zbójców.

Ucywilizowana forma dawnych rozbójników

Na ratunek sytuacji ruszyli „Trakt Rangersi”, którzy siłą i godnością osobistą starali się utrzymać ład i porządek publiczny, stając się protoplastami policji konnej. Trzeba przyznać, że po latach walki, setkach potyczek i tysiącach poległych udało się przegonić zbójców z okolic dróg i traktów, ucywilizować i ubrać w garnitury, a nawet posadzić w jednym miejscu – na Wiejskiej.

FIGURKA-POLICJANT-SAMOCHODAle Matka Natura nie znosi pustki – w chwili obecnej, w okolicy barów przydrożnych można spotkać osobników, którzy nadal czyhają na podróżnych, chcąc ich oskubać z ich pieniążków. Zmienił się tylko sprzęt, który służy temu celowi. Miejsce łuków, mieczy, toporów i młotów zajęły różne „świeczki” i „suszarki”, przepisy i rozporządzenia rodem właśnie z Wiejskiej, którymi jesteśmy terroryzowani i zmuszani do dzielenia się posiadanymi środkami finansowymi wbrew własnej woli, gdy okaże się, że nie jesteśmy zwolennikami trójkątów bądź też nie zapisaliśmy się do OSP i brak nam nawet wiadra z piaskiem, o porządnej gaśnicy nie wspominając.

Sedno wywodu… baza rekomendowanych miejsc postojowych

Doszliśmy do sedna tematu. Podróż nierozłącznie kojarzy się z koniecznością dokonywania postojów w celu odpoczynku, rozprostowania nóg, spożycia posiłków etc. Właśnie – spożywanie. Każdy w swoich podróżach w różny sposób realizuje tę potrzebą. Jedni pałaszują kanapki z żółtym serem (od lat 80 minionego wieku każda dalsza podróż kojarzy mi się właśnie z nimi), inni wciągają zawartość konserwy turystycznej bądź tyrolskiej. Kolejna grupa szuka knajpek, przydrożnych barów, aby właśnie w nich nasycić pojawiający się głód. No i właśnie – przydrożne knajpki.

Tak sobie pomyślałem, że fajnie byłoby stworzyć jakiś wykaz knajpek, restauracji, barów etc. które z różnych powodów warto odwiedzić. Może to być powalający na ziemię smak serwowanych potraw, może to być niezwykły wystrój wnętrza (bądź położenie w atrakcyjnej okolicy) który warto zobaczyć, może to być obsługa przy której czujemy się jak w siódmym niebie a wysokość napiwków dąży do nieskończoności – nieważne. Ważne jest to, aby miejsca te czymś się wyróżniały w stosunku do całej masy MacDonaldsów, KFC, Burger Kingów, Grilli u Janusza i Grażyny, o których pamiętamy tylko w dwóch kontekstach: nigdy więcej lub ale przesrane.

Dlatego zacznę od jednego miejsca, które w mojej ocenie jak najbardziej zasługuje na to, aby je chociaż raz odwiedzić, a później…..a później liczę już na Waszą pomoc w celu uzupełnienia tego wykazu.

Pozdrawiam

  1. Garage Hotel Włocławek, ul. Toruńska 113. Położony jest przy drodze krajowej nr 91, przy samym wjeździe do Włocławka od strony Torunia. Współrzędne GPS: 52.673288; 19.032104. Hmmm – nie wiem, jakie jest tam jedzenie, ale lokal polecam z uwagi na wystrój – to po prostu trzeba zobaczyć. Wchodząc doświadczasz przeniesienia za Ocean Atlantycki gdyż wystrój jednoznacznie kojarzy się z amerykańskimi filmami drogi z lat 70 i 80. Koniecznie nie zapominajcie o „zwiedzeniu” WC – naprawdę ciekawie to wygląda. Wystrój pokoi hotelowych też tematycznie pasuje do całości, a apartament z łóżkiem w kształcie Cadillaca – no cóż, polecam 😊.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Strona używa plików cookies w celu łatwiejszego funkcjonowania. Przebywając na stronie wyrażasz zgodę na ich używanie.