„Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj”

Piekielne Doly

Czeska i Saksońska Szwajcaria w 4 dni, cz. 1

Plan…

Wypad zaplanowali i częściowo zorganizowali  Andrzej i Maurycy (pozdrawiam Was serdecznie…). Wydarzenie na Facebooku pojawiło się bodaj w grudniu 2016 i zainteresowało mnie, ponieważ jako jedno z niewielu publikowane z tak dużym wyprzedzeniem i z tak wieloma szczegółami trasy.

Podejście modelowe  – dołączyłem szybko i bez większego namysłu. Kilka miesięcy budowania składu grupy, różnych wpisów, komentarzy, propozycji mniej lub bardziej ciekawych, drobnych modyfikacji i ostateczna trasa, wraz z „atrakcjami” została zatwierdzona. Wyjazd przewidziany dla 13 osób, na łącznie 4 dni, w planie podróży 2 dni przejazdowe, 2 dni lokalne wycieczki po krainie nazywanej Czeską i Saksońską Szwajcarią, trasą precyzyjnie nakreśloną przy pomocy Google Maps o długości (dla mnie spod domu) ok. 1500km.

Niestety tym razem jadę sam, moja połówka podróżna nie może się wybrać w tym terminie.

Zbiórka…

Spotykamy się w czwartek na stacji paliw Kostomłoty na zachód od Wrocławia ok. godziny 11.00. Prawie wszyscy – mimo, że  z różnych rejonów – jak w zegarku podjeżdżają kolejno pod dystrybutory. Szybkie tankowanie, przysiad w barze przy kawie, witamy i poznajemy się, wprowadzamy koordynaty, dopijamy kawę i w drogę, czas goni.

Grupa spora, wprowadzamy organizacyjny podział na dwie mniejsze. Główni prowadzący Andrzej z żoną Anką ciągną część grupy, pozostali (w tym i ja) skupiają uwagę na drugim prowadzącym – sympatycznym Maurycym. Ruszamy krajową E65 w kierunku Jeleniej Góry, zbaczając w Radomierzu na drogę 366 przez Kowary do Szklarskiej Poręby, mijamy – usytułowany na skraju Karkonoskiego Parku Narodowego – Zamek Książęcy Chojnik. Ani tutaj, ani kilkanaście kilometrów dalej mijając Wodospad Szklarski nie zatrzymujemy maszyn. Przez myśl przelatuje postanowienie – „wrócę tu w oddzielnym wypadzie weekendowym” i już mam gotowy temat na przyszłość.

Taka sytuacja…

Przemierzamy kilometry w krajobrazie bardzo zbliżonym do rodzimego. Spokojna jazda i nagle tuż przed jadącym przede mną Maurycym na jezdnię wybiegają 4 dorosłe sarny, przeskakując na drugą stronę jezdni 2-3 metry przed hamującym czołem kolumny.

 

Chwila grozy, z mojego miejsca wyglądało to jakby przeskoczyły nad głową Maurycego, choć na stop-klatce z jego kamery widać, że był to dystans kilku metrów. Niemniej po takich wrażeniach zwalniamy bardzo i potrzebujemy dłuższego postoju. Doskonała pora na zjedzenie obiadu, zatrzymujemy się więc po kilku kilometrach w przydrożnej restauracji. Jedzenie nie zrobiło na mnie wrażenia, a może wrażenia ze spotkania z dziczyzną dominowało, stąd pewnie nie pamiętam gdzie mieliśmy postój. Najważniejsze, że pożywieni i  zrelaksowani ruszamy dalej, a i Maurycy pewnie też potrzebował tego czasu na wyrównanie ciśnienia krwi.

Piekielne Doły…

Przed nami spory dystans do noclegowego celu, a w planie pierwszego dnia Piekielne Doły, gdzie docieramy ok. godz. 17.00. Piekielne Doły to nazwa kompleksu jaskiń w skałach piaskowych, położonego niedaleko Czeskiej Lipy, w odległości ok. 80km od Zgorzelca, w lasach między miejscowościami Svitava i Velenice. Jaskinie służą motocyklistom jako klub, bar, miejsce koncertów i innych imprez. Należą do jednego z najrozleglejszych kompleksów jaskiń piaskowcowych w Europie. Czynne są przez cały rok, można się tu też przespać, wypożyczyć śpiwór czy koc. Jaskinie znajdują się na głębokości 60 metrów, a labirynt korytarzy rozpościera się na powierzchni 3500 metrów kwadratowych (www.pekelnedoly.cz).

Piekielne Doly  Piekielne Doly

 

To miejsce, do którego przemierzający czeską krainę motocykliści koniecznie muszą zawitać, zrobić rytualną ósemkę swoim zaprzęgiem we wnętrzu jaskini, zaparkować pod skałą, zamówić bezalkoholowe piwo i posiedzieć wdychając chłodny wnętrza powiew.

Piekielne Doly

Nocleg…

Jesteśmy również całkiem blisko miejsca, które Andrzej wybrał na bazę noclegową i
wypadową po krainie Gór Połabskich, ciągnących się po obu brzegach rzeki Łaba, na południowy wschód od Drezna. Intercamp Mosquito, bo to tam musimy dojechać przed wieczorem, znajduje się w granicach miejscowości Kamenický Šenov. To ogrodzony ośrodek wypoczynkowy z małymi domkami drewnianymi z lat 80-tych (tu mogę się mylić w określeniu dekad), biwakowymi łazienkami, oraz całkiem okazałym, murowanym „centrum dowodzenia”, w którym na szczęście znalazły się prysznice i serwująca smaczne jedzenie stołówka/bar.

Do Intercamp Mosquito docieramy ok. godz. 19.00, już troszkę zmęczeni całodzienną podróżą, ale weseli.

Rezerwacja została zrobiona kilka tygodni wcześniej na 3 bardzo dobrze się prezentujące w ofercie online, rzec można „fotogeniczne”, 4-osobowe domki. Rzeczywiście rezerwacja skuteczna, domki stoją, jak na fotografiach, ale to co widzimy po wtoczeniu się na teren ośrodka w ich bezpośrednią bliskość gasi nam skutecznie uśmiechy na twarzach – 2 łóżka piętrowe na powierzchni 9 m² podłogi w środku pokrytej papą budki, przypominającej altankę ogrodową na narzędzia, z wyczuwalny
m zaduchem stojącego powietrza mimo otwartego okienka i drzwi na oścież. „Upsss…. zanosi się na ciężką i pewnie nieprzespaną noc, albo może poszukam jakiegoś motelu i znikam stąd…”- pomyślałem, nie przywykły i nie gotowy na taki hardcore. Pewnie przeniósłbym się do jakiegoś hotelu w okolicy, gdyby nie było możliwości rozszerzenia rezerwacji o dodatkowe domki i zredukowania liczby rezydentów do 2 osób na domek. Poziom komfortu zdecydowanie skoczył w górę. Zostaje nam dobrać się w pary (domek dzielę z Maurycym), zająć miejsca, zrzucić przepocone ciuchy i pod prysznice.

Wykąpani, wyluzowani spotykamy się w barze, zamawiając co kto lubi na żołądek (wybór  wcale nie skromny, jak na tego typu miejsce i okazuje się wszystko bardzo smaczne), obowiązkowo czeskie piwo i…Kofolę.

 

Kofola jest moim odkryciem sprzed lat i częstych pobytów w Czechach. Kofola to bezalkoholowy napój gazowany produkowany tylko w Czechach i na Słowacji, nadal główny konkurent coca-coli oraz pepsi. Zaistniał w roku 1960 w Czechosłowacji, gdzie zdobył największą popularność. Głównym składnikiem napoju jest syrop Kofo, składający się z syropu owocowego, wody, cukru, karmelu, kwasku cytrynowego, kofeiny, oraz oczywiście barwników i konserwantów spod znaku E. Jest tak charakterystycznym napojem, że będąc w Czechach nie można odmówić sobie spróbowania, choć uwaga podatni – uzależnia podobnie, jak napoje spod znaku coca-cola i pepsi! J

Zasypiam szybko i twardo, uraczony naparstkiem nalewki Heńka (jeszcze nie wiem, że Henryk jest mistrzem w produkcji domowej roboty wyrobów, nie tylko alkoholowych i że jest również orędownikiem zdrowego stylu życia).

Plan na piątek – spotykamy się o 8.00 na śniadaniu, wyjazd najpóźniej o 9.00.

Henrykowi nalewka nie pomogła spać dobrze – oficjalnie jego współlokator Boguś wytworzył tak duże ciśnienie akustyczne chrapiąc, że Henryk przeniósł się w nocy ze śpiworem na deskowany taras przy domku, wzbudzając tym zakłopotanie służb sprzątających, a zdziwienie również nasze. Podobno na tarasie nie było dużo lepiej – nasz domek z równie gromko chrapiącym Maurycym nie był bynajmniej neutralnym obiektem sąsiedzkim.

Myślę, że wersja nieoficjalna jest sumą wielu czynników, a jednym z najważniejszych to miłość Henryka do Yamahy FJR1300, którą przyjechał i nie chciał spuszczać z oczu nawet nocą (jako jedyna maszyna parkuje przy samym wejściu do domku).

 

Szwajcaria…

Rozweseleni wyruszamy po śniadaniu zgodnie z planem na przejażdżkę po Czeskiej i Saksońskiej Szwajcarii.

Wyjątkową atrakcją krajobrazową w tym regionie są piaskowce o oryginalnych kształtach wyrzeźbionych przez erozję. Jest to również obszar o niespotykanej gdzie indziej różnorodności ukształtowań terenu na stosunkowo niewielkiej przestrzeni. Równiny znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie jarów, gór stołowych i skalistych.

Przemierzając kręte, ale bardzo widokowe odcinki drogi zmierzamy w kierunku Parku Narodowego Czeskiej Szwajcarii. Po drodze krótki postój w lesie – mamy rozbieżności w trasowaniu drogi przez różne urządzenia GPS i potrzebujemy zsynchronizowania. Zatem chwila na zdjęcie kasków, wymianę zdań, wyrównanie emocji, kilka fotek  i ruszamy dalej,

 

ciąg dalszy w części 2….

6 thoughts on "Czeska i Saksońska Szwajcaria w 4 dni, cz. 1"

  1. Piotr pisze:

    Bardzo ciekawa relacja! Świetnie się ją czyta. Sam chętnie przeżył bym taką przygodę.

    Pozdrawiam, Piotrek! 🙂

    1. Maciej Zwierzychowski pisze:

      Dziękuję,
      komentarz nazbyt łaskawy :-).
      Nie pozostaje nic, jak obrać cel=motocykl, zrealizować i jeździć z nami.

  2. Bodzio Akustyczny pisze:

    Hej. Tu akustyczny Boguś. Oj tam oj tam, przyziębiony byłem troszkę Zajefajny opis, czyta się i normalnie jakbym tam był no.. Pozdruffka Maciuś☺

    1. Maciej pisze:

      Boguś,

      przeczuwałem, że zostaniesz moim fanem :-).
      Dzięki bardzo i wiem, że razem gdzieś lecimy, tylko przypomnij mi gdzie :-).

      Pozdrowionka

  3. Pawel Kaa pisze:

    Mój cel na wiosnę 2018

    1. Witaj Pawle…
      możliwe, że i w naszych planach krótkich wypadów weekendowych znajdzie się jeszcze raz to samo… a jednak inaczej 🙂
      Przyłącz się do nas na FB (https://www.facebook.com/motopodrozni/), używając przycisku OBSERWUJ, a będziesz ciągle na bieżąco.
      Pozdrawiamy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Strona używa plików cookies w celu łatwiejszego funkcjonowania. Przebywając na stronie wyrażasz zgodę na ich używanie.