Mija trzeci dzień naszej wyprawy. Za nami Grossglockner…
Do miejsca zakwaterowania (Gasthof Goldenes Lamm) dojeżdżamy późno, zmęczeni wysiłkiem jazdy w deszczu… To co zastajemy na miejscu i jak spędzamy czas rekompensuje wszelkie niedogodności mijającego dnia…
Po zakwaterowaniu uczestników (tutaj nie obyło się bez małych problemów i prostowaniu nieporozumienia z rezerwacją rodzaju łóżek…) pozostało niewiele czasu do godziny zamknięcia hotelowej restauracji… Bar mamy czynny nieco dłużej, choć właściciel jasno określa nam limit czasowy. Zasiadamy więc szybko i prawie w komplecie do sączenia piwa i zajadania chrupek podanych w gratisie na przystawkę. Ożywione pogaduchy na temat dzisiejszego dnia były rzeczą przewidzianą i wpisaną w program dnia. Szkoda tylko, że musimy kończyć i za chwilę zamkną nam jedyne miejsce w obiekcie, gdzie możemy razem posiedzieć.
Nie bardzo pamiętam, jak do tego dochodzi, ale w czasie delektowania się piwem i jednej z przerw na papierosa (większość uczestników wyjazdu doskonale integruje się z sobą przy wspólnym nałogu, a zakaz palenia w restauracjach i wszelkich obiektach publicznych obowiązuje już chyba wszędzie w EU) słyszę muzykę akordeonową… Zabieram więc kufel i ruszam w kierunku dźwięków. W przedsionku od strony podwórka, tuż przy „w locie” zorganizowanej palarni, jeden z uczestników (Krzysztof pozdrawiam ciebie gorąco!) wydobywa dobrze brzmiące dźwięki z jakiegoś starego akordeonu (mam nadzieję, że nie popełniam żadnej gafy w nazewnictwie, a jeśli tak – wybaczcie eksperci muzyczni takiemu laikowi). Jak się za chwilę dowiem – instrument zwyczajnie zdobił hotelik, obok wielu innych rupieci (nadających specyficzny klimacik obiektowi). Po chwili pojawia się właściciel i okazuje się, że ma takich instrumentów więcej, a co więcej – również świetnie sobie z nimi radzi. Zaczyna się prawdziwy koncert… Zabawa przenosi się na do pustej restauracji, gdzie po zamknięciu drzwi, oboje wirtuozów daje nam prawdziwy popis muzykalności, rozciągając czas do nieprzyzwoitych godzin nocnych.
Taka to była nagroda za trudy dnia dzisiejszego… Niezależnie od mocno skróconej nocy – pobudka bezlitośnie planowo i ruszamy jeszcze bardziej planowo, czyli o 8:30!
PRZEŁĘCZE ALP I DOLOMITÓW…
W planie do objazdu na dzisiaj kilka najpiękniejszych przełęczy Alp i Dolomitów, w sumie mamy ich 10 na trasie… Pobożne życzenie na idealne warunki pogodowe i sprawnych jeźdźców. Niestety żaden z warunków nie zostanie spełniony w 100%, więc zapewne nie uda się przerobić całego planu. Mam tak przygotowany rozkład jazdy, że w zasadzie w dowolnym momencie mogę skracać i zmieniać trasę, nadrabiając ewentualne opóźnienia (oczywiście kosztem „wycięcia” niektórych przejazdów z planu dnia)… Optymistyczny plan zakłada przejazd następującymi punktami:
- Passo Gardena
- Passo Falzarego
- Passo di Giau
- Campolongo Pass
- Sella Pass
- Monument to Fausto Coppi
- Passo di san pellegrino
- Passo Rolle
- Passo Costalunga
Zaczynamy prawdziwy trening przed wjazdem na Stelvio… to już jutro, więc mamy jeszcze kilka godzin na osiągnięcie poziomu zaawansowanego….(sam się do siebie w duchu uśmiecham, kiedy to piszę).
Szczęściarze mają pogodę…
Cóż można pisać o jeżdżeniu górskimi przełęczami – adrenalina w zakrętach, wspaniałe doznania z widoków, fajne fotki z postojów… Galeria nie oddaje piękna, niemniej pozwala utrwalić przelotne i ulotne wspomnienia.
Nadmiar szczęścia nie trwa długo…
Pogoda wymusza czasami korekty…
RISTORANTE GASTHAUS MONDSCHEIN…
Dojeżdżamy przed godziną dwudziestą pierwszą. Miejsce zdecydowanie warte polecenia – restauracje prowadzi rodzina słowackich emigrantów (w tej wyprawie mamy szczęście do ciekawych miejsc noclegowych i sympatycznych właścicieli ze Słowacji…). Przyjęci zostajemy iście rodzinnie i serdecznie. Właściciel sugeruje, żeby zostawić zakwaterowanie, rozpakowywanie i formalności na później, a skorzystać z restauracji. Tak też robimy w większości. Niektórzy jednak są bardzo zmęczeni i nie dotrzymują towarzystwa. Nie dziwię się – dzień był trudny, a jutro kulminacja… Ja z kilkoma osobami zasiadam do smacznej kolacji (zamawiam lekką pastę włoską przyrządzoną na sposób słowiański) i wypijam do towarzystwa pewnie z 3 kufle.
Po skończonej kolacji rozchodzimy się do pokoi, ja jeszcze przysiadam w biurze właściciela załatwiając formalności. Przestawiam motocykl bliżej budynku, nakrywam plandeką i też idę spać… wokół cisza.
STELVIO, GAVIA I KIERUNEK WENECJA…
To już zwyczaj, jak uczestnicy uważają, że wstajemy na śniadanie przed 8:00, żeby wyjazd był najpóźniej o 8:30. Tak naprawdę niemal zawsze rozkład planu dnia zakłada początek o 8:30 w drodze… Wczoraj załatwiłem formalności, więc szybkie śniadanie (a jest zastawione imponująco, wygląda i smakuje smacznie) i ruszamy. Właściciele dopingują, wiedząc że ruszamy na Stelvio, a dzisiaj w całych Włoszech święto – będą tłumy.
Nie tak łatwy wjazd na Stelvio…
Zjazd ze Stelvio stroną południową, Spondalunga…
Zjazd ze Stelvio stroną południową jest stosunkowo łatwy i dostarcza wielu ciekawych widoków. Miejscem, w którym chętnie się zatrzymuję na kilka fotek jest Spondalunga (miejsce na Strada del Passo dello Stelvio, w punkcie GPS: 46.517111, 10.405960), na jednym z winkli jest bar z zatoczką parkingową, nosi nazwę Bar Kiosk Nationalpark…. Widoki z tego miejsca, zwłaszcza przy dobrej pogodzie (a taką właśnie mamy) są przepiękne. Stając przy drewnianych barierkach po prawej wodospad, a w dole widok na wąwóz, rzekę, drogę i oczywiście góry…
.
Przełęcz Gavia…
Polecane, warte uwagi…
- nocleg w okolicach Naturno, na odcinku Bolzano -Stelvio, hoteli z restauracją prowadzony przez sympatyczną rodzinę słowackich emigrantów: Gasthof Mondschein, Stein, 20, 39025 Naturno BZ, Włochy (GPS: N 046° 39.661, E 11° 2.256).