Od kilku lat, każdej wiosny to samo – świst śmigających z naprzeciwka, oszałamiający dźwięk wchodzącego na obroty wyprzedzającego, mruczenie albo turkot na czerwonym świetle gdzieś obok mnie…zerkam kątem oka, niby obojętnie, ale nie…dźwięk w połączniu z kształtem działa magicznie, pociągająco, zniewalająco…staje się przedmiotem pożądania…
Gdyby mieć motocykl…taki duży i solidny, żeby dobrze brzmiał i wyglądał…mógłbym latem do pracy dojeżdżać…w weekendy pozwiedzać okolice… .
Pytam żonę – nie ma nic przeciwko! Super, można zacząć organizować budżet no i szukać odpowiedniego modelu.
Przez kolejnych kilka miesięcy przeglądanie ogłoszeń na portalach, artykułów na temat jednośladów, opinii użytkowników i wnioski – idealnym połączeniem ważnych dla mnie cech będzie cruiser (ale zdecydowanie nie chopper).
Akapit wyjaśnienia, czym jest cruiser a czym chopper, co często zamiennie używane nieco deformuje tak skrótowo opisywany przez mówcę przedmiot.
Otóż cruiser to wg opisu, jaki znajduję w Wikipedii typ motocykla stworzony do turystyki, charakteryzujący się niskim położeniem siedzenia kierowcy, konstrukcją pozwalającą na utrzymanie wyprostowanej pozycji, brakiem rozbudowanej karoserii (silnik jest dobrze widoczny i często stanowi ozdobę). Motocykle tego typu najczęściej wyposażone są w silnik w układzie widlastym, mają też wiele elementów chromowanych, wiele akcesoriów dedykowanych opcjonalnej funkcjonalności, czy też wizualnym charakterze.
Choppery natomiast to z definicji przerobione motocykle, lub wręcz zbudowane w oparciu o indywidualnie zaprojektowane i wykonane elementy.
Tak więc ja – możliwe, że z tytułu wrodzonego zamiłowania do indywidualizmu, ale takiego zorientowanego na użytkowość, mniej na artyzm – zdecydowanie optuję za cruiserem!
„Jeśli cruiser to Harley-Davidson” – w głowie kiełkuje teza, ale od razu przypominam sobie ceny z ogłoszeń i stawiam szybko zaprzeczenie. Przypominam sobie, że Yamaha niemal skopiowała silnik Harleya i zaproponowała rynkowi rozwiązanie alternatywne, w postaci kilku ciekawych modeli. Podążam tropem i mam – Yamaha Road Star XV 1700 zaprojektowana na rynek amerykański. Jest jedna wyróżniająca się na tle innych ogłoszeń, piękna wystawiona przez motocyklistę z okolic Gdańska, stan idealny, głos w telefonie przekonujący – kupuję nawet nie jadąc obejrzeć z bliska z opcją „dostawa pod dom”.
Szczęścia więcej niż rozumu – motocykl w stanie technicznym prawie takim, jak deklarował właściciel, z wyjątkiem uszkodzonego alternatora i rozwierconej dyszy w gaźniku. Jedno i drugie szybko namierzam, problemy rozwiązuję, szczęśliwy z posiadania pięknej maszyny nie robię awantury. Szkoda czasu, droga czeka.
Po kilku tygodniach jeżdżenia bez konkretnego celu tu i tam, głównie wokół komina i do pracy, samotnie i z żoną, w słońce i nieprzewidziany deszcz nabieram przeświadczenia, że jednak potrzebuje bardziej przemyślanych wyjazdów.
Tak się zaczęło u mnie…początek początków…