„Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj”

BIESZCZADY-KRAJOBRAZ-01

Bieszczady lipcowo i weekendowo… – DZIEŃ 1

W końcu czerwca, przeglądając nasz kalendarz z już całkiem sporą ilością zaplanowanych celów MOTOpodróżnych na bieżący rok zwróciłem uwagę na wolny weekend w połowie lipca. Postanowiłem szybko – zorganizuję krótki wypad w Bieszczady, może nawet znajdą się chętni do towarzystwa. W Bieszczadach dawno nie byłem… Danka też nie pamięta… – choćby z tego powodu warto to zrobić.

WYDARZENIE NA FACEBOOK…

WYDARZENIE-FB-PRINT-SCREEN-1

Padła data i niewiele myśląc założyłem od razu wydarzenie w jednej z grup tematycznych na facebook’u. To jedna z prostrzych form poszukania towarzystwa. W zasadzie mogłem to sobie podarować, bo pewnie chętnych znalazłbym wśród znajomych, ale chodziło mi również o miejsce do komunikacji, dyskusji, publikacji, coś jak forum… wydarzenia są do tego idealne.

 

 

 

 

Wybrałem zdjęcie, określiłem daty i zawarłem zwięzły opis wydarzenia.

WYDARZENIE-FB-PRINT-SCREEN-2

Zebranie chętnych nie było trudne, a wręcz szybko trzeba było wprowadzić ograniczenia, bo dla nas to miał być weekend przyjemności, nie zaś zmagania się z organizacją przejazdu i zakwaterowania nazbyt dużej grupy.

Jak w każdej dobrej organizacji – poza mną liderem – znalazła się szybko druga linia dowodzenia, tj. szef logistyki, skarbnik i pilot zamykający :).

Sprawy organizacyjne więc z dużym wyprzedzeniem zostały sprawnie dopięte, fundusze zebrane, rezerwacje dokonane. Pozostało czekać za ustalonym terminem i trzymać mocno kciuki za pogodę…

 

 

DZIEŃ 1 PRZEJAZDOWY…

No właśnie pogoda… od tygodnia śledzimy ją z całą grupą. Nie wygląda to dobrze, choć poprawia się każdego dnia. Tydzień temu było fatalnie i to łącznie z zapowiedziami długoterminowymi. Pocieszam się, że jedziemy na jeden dzień w góry, więc dobra pogoda może być zwyczajnym dziełem przypadku, podobnie jak i zła pogoda. Niemniej pogodynka, z jakiego źródła nie korzystać, jest zniechęcająca.

PRINT-SCREE-POGODA-1

Część grupy zastanawia się nad zmianą planów… ktoś rezygnuje. Ustalamy, że na dzień (a w zasadzie noc) przed wyjazdem komunikujemy się i ustalamy co robimy. Opcja planu B to zmiana kierunku planowanego wyjazdu „w stronę słońca” ze wszystkimi konsekwencjami (przede wszystkim utroaconymi, a wpłaconymi zaliczkami na rezerwacje noclegów).

Czwartek wieczór… jest dobrze – pogoda zdecydowanie się zmienia, ryzyko zostaje, ale już wygląda to całkiem dobrze. Nawołujemy się pod wydarzeniem, piszemy w założonej grupie komunikatora… większość potwierdza – startujemy rano zgodnie z planem.

Z Inowrocławia do Piotrkowa Trybunalskiego jedziemy w grupie 3 motocykli (2x Honda Goldwing + BMW GS), w składzie 5 osób. Droga umyka nam szybko, z przyjemnymi postojami na tankowanie i kawę, zgodnie z zaplanowanym rozkładem jazdy (z czego szczególnie jestem zadowolony). Zgodnie z planem i niemal co do minuty docieramy do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie w umówionym punkcie na stacji paliw czeka już na nas Heniek z Anką. Mamy prawie pełen skład… jeszcze tylko w Opatowie dołączy do nas Robert. Na dzisiejszy wieczór mamy zaplanowany dojazd do pętli bieszczadzkiej i choćby częściowy przejazd… zobaczymy.

OPATOW-PARKINGRoberta zbieramy po drodze, tuż przed Opatowem, w którym na chwilkę zatrzymujemy się podjąć decyzję o zwiedzaniu, lub rezygnacji ze zwiedzania podziemi. Grupa decyduje o chęci przejechania się choćby częścią Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej jeszcze dzisiaj, kosztem podziemi w Opatowie. Modyfikuję plan i po 10 minutach pogawędki na parkingu, zasileniu organizmów w wodę i minerały, ruszamy dalej… kierunek Sandomierz, gdzie zjemy obiad i pospacerujemy troszkę starówką.

 

Sandomierz…

Położony nad Wisłą, na siedmiu wzgórzach (stąd miasto nazywane jest czasem „małym Rzymem”). Sandomierz jest usytuowany w Nizinie Nadwiślańskiej i rozciąga się od Wyżyny Sandomierskiej po Równinę Tarnobrzeską. Większość zabudowy wraz z historycznym centrum, uznanym w 2017 za pomnik historii, znajduje się na lewym brzegu Wisły, a przemysłowa część miasta, zwana Nadbrzeziem, leży przy prawym brzegu Wisły, w Kotlinie Sandomierskiej, i graniczy z Tarnobrzegiem.

SANDOMIERZ-BRAMA-OPATOWSKA-GRUPA-1Ciekawostką jest to, że przez Sandomierz przebiegają liczne szlaki turystyczne: cysterskiśw. JakubaVia JagiellonicaArchitektury Drewnianej oraz Wschodni Szlak Rowerowy Green Velo

 

Docieramy na godzinę około 13:00… Znaki zakazu wjazdu do centrum starego miasta zmuszają nas do zostawienia maszyn na parkingu strzeżonym, ale jak później oceniamy, widząc inne motocykle – zabieg nad wyrost poprawny. Dobry czas… na stare miasto wchodzimy gotycką bramą wjazdowa z 2 połowy XIV w. zwaną Bramą Opatowską

Zbudowana z fundacji Kazimierza Wielkiego jako część murów obronnych miasta. Około 100 metrów za bramą skręcamy w uliczkę Szpitalną w lewo, gdzie po przejściu kilkunastu metrów znajdujemy parasole ogródka Pizzeri Bruschnetta.

Wygląda i pachnie zachęcająco, jest miejsce dla wszystkich… zostajemy. Dziewczyny w tzw. międzyczasie rozpoznają teren przez pobliskie stragany Małego Rynku, my zdejmujemy buty (tym razem spodnie zostają, choć czasami bywało inaczej…), siadamy do kart menu i przymierzamy się do zamawiania.

Duży wybór Pizzy, ceny przyzwoite, obiad niskobudżetowy odpowiada wszystkim.

   

Po obiedzie ruszamy spacerkiem małym Rynkiem w stronę Rynku Starego Miasta.

Rynek w Sandomierzu to prawie kwadratowy plac (wg danych dostępnych w internecie ok. 100×100 metrów), pochyły tak znacznie, że dość niewygodnie się spaceruje (różnica wysokości pomiędzy najwyższym i najniższym punktem Rynku dochodzi 15 m). Centralną część placu (niemalże po środku Rynku) zajmuje gotycki ratusz, przy którym stoją figura Matki Boskiej i studnia miejska.

Dookoła Rynku liczne kawiarenki, restauracje, sklepy z pamiątkami i galerie sztuki.SANDOMIERZ-STUDNIA-RYNEK-1

Podchodzimy do zabytkowej studni, przy której – jak większość turystów – robimy sesję fotograficzną.  Trochę to trwa, ponieważ poza fotografią grupową (no może kilkoma), do sesji podchodzą panowie oddzielnie… panie oddzielnie… pary i single 😉… W końcu mamy ich tak dużo, że uznajemy sesję za zakończoną i ruszamy spacerkiem dalej.

Po drodze, zawijając wokół Rynku na powrót w kierunku Bramy Opatowskiej, zatrzymujemy się przy miejscu pod adresem Rynek 5, o nazwie Świat Ojca Mateusza… To kamienica, w której w kwietniu 2017 na powierzchni 300 m2 stworzona została przestrzeń, wiernie oddająca klimat najważniejszych miejsc serialu Ojciec Mateusz. SANDOMIERZ-SWIAT-OJCA-MATEUSZA-1

Goście, odwiedzający wystawę mogą wejść do kościoła, który dotychczas znali jedynie z telewizyjnego ekranu. Odwiedzą także pokój biskupa, plebanię, posterunek policji, a nawet celę. Niecodzienną atrakcja są  również naturalnych rozmiarów postaci woskowe aktorów. Odwiedzający podejrzą przy pracy księdza Mateusza Żmigrodzkiego, gospodynię Natalię Borowik oraz policjantów – Oresta Możejkę i Mieczysława Nocula. Wszystkie pomieszczenia zostały zaaranżowane na wzór pomieszczeń serialowych w użyciem oryginalnych elementów scenografii!

My nie wchodzimy… ceny nie są może kosmiczne (bilet kosztuje 13 zł), jednak czas nas troszkę goni, jeśli chcemy dzisiaj jeszcze przejechać się po Bieszczadach.  Jak zwykle przy tego typu szybkich wypadach – z jednym, głównym określonym celem – mijamy przelotem miejsca, w których warto byłoby zatrzymać się na dłużej. Takim jest też Sandomierz. Pomijając muzeum Świat Ojca Mateusza to mamy tutaj wiele ciekawych, wartych do obejrzenia miejsc, a należą do nich choćby:

  • podziemna trasa turystyczna (podziemne korytarze i piwnice, które powstawały od piętnastego wieku. Kopane przez kupców sandomierskich zamieszkujących dzisiejszy Rynek Starego Miasta. Służyły do magazynowania towarów, którymi kupcy handlowali. Dzisiaj zwiedzamy dawne piwnice, połączone współcześnie w całość, tworzą podziemną trasę turystyczną, liczącą niespełna pół kilometra długości)
  • Brama Opatowska (główny zabytek Sandomierza)
  • zabytkowe kościoły
  • muzeum w zamku
  • muzeum diecezjalne w Domu Długosza
  • zbrojownia rycerska
  • Zamek Krzyżtopór w Ujeździe
  • Zamek w Baranowie Sandomierskim

 

Z Sandomierza do Zagórza – pierwszego zaznaczonego punktu na Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej , gdzie chcemy zobaczyć ruiny klasztoru Karmelitów Bosych mamy nieco ponad 40km – powinniśmy dotrzeć na ok. 16:30, więc mamy sporo czasu, żeby dzisiaj poczuć zapach Bieszczad…

Zagórz – Ruiny Klasztory Karmelitów Bosych…

ZAGORZ-DROGA-DO-RUIN-KLASZTORUCzas idealnie wymierzony, docieramy o zaplanowanej godzinie… pod znak zakazu wjazdu na drogę prowadzącą do ruin klasztoru. Mamy też znak informujący o zainstalowanym monitoringu, który skutecznie hamuje nasze zakusy do potraktowania motocykli jak pojazdy uprzywilejowane.

Na przejście 900 metrów pieszo nie ma chętnych… kończymy zatem na fotografii przy znaku i tablicy informacyjnej. Szkoda, że administracja tego obiektu nie pomyślała o przyzwoitym parkingu, lub zwolnieniu z zakazu wjazdu motocyklistów… Trudno, może innym razem…ZAGORZ-TABLICA-RUINY-KLASZTOR

 

 

 

 

 

 

 

Komańcza – Cerkiew PW. Opieki Matki Boskiej…

KOMANCZA-CERKIEW-3Dystans ok. 27 km przemierzamy w pół godziny… widoczki już są fajne, a to dopiero „przedsionek”. W Komańczy zaznaczoną na trasie mamy cerkiew.

Cerkiew prawosławna (pierwotnie greckokatolicka) w Komańczy znajduje się na niewielkim wzgórzu, zwanym dawniej przez miejscowych Pełeszuła Mirka, ok. 50m w linii prostej od szosy Komańcza – Jaśliska. Na teren obiektu prowadzi niedawno wyasfaltowana dróżka. Dojazd jest oznakowany tablicą Szlaku Architektury Drewnianej.

Świątynia została wybudowana w 1988. Jest konstrukcji drewniano-murowanej. Na wcześniej zbudowanej kamiennej podmurówce umieszczona jest wierna kopia drewnianej cerkwi ze wsi Dudyńce koło Sanoka. Jest to pierwsza konsekrowana po 1945 cerkiew w Polsce.

KOMANCZA-CERKIEW-1   KOMANCZA-CERKIEW-2

Lecimy dalej, kolację zjemy w Siekierezadzie..

 

Szczerbanówka – Wieża widokowa…

SZCZERBANOWKA-WIEZA-WIDOK-2

Mniej więcej w 3/4 drogi z Komańczy do Cisnej znajduje się wieża widokowa „Szczerbanówka”. W granicach nadleśnictwa Cisna, tuż przy szosie, a na zakręcie – pędząc łatwo minąć wieżę widokową – ze sporym placem parkingowym. Nam się udaje… zwalniamy w porę i przecinając zakręt na wprost zatrzymujemy się. Wchodzimy na na najwyższy podest, zbudowanej z bali drewnianych wieży, zerknąć na rozciągającą się wokoło panoramę połoniny, a warto.SZCZERBANOWKA-WIEZA-WIDOK-3

Szczerbanówka to nieistniejąca dziś już wieś w dolinie Osławy, pomiędzy Maniowem a Żubraczem, przy szosie Komańcza – Cisna. Ulokowana w kotlinie, pomiędzy pasem Wysokiego Działu a pasmem granicznym. Najwyższe wzniesienia górujące nad dawną wsią to Matragona (990m n.p.m) od południa, Wielki Pryslop (1006m n.p.m), Horb i Pasiecznik od północy. Od Maniowa oddziela ją potok będący źródliskiem Osławy.

W roku 1880 we wsi znajdowało się 21 domów, w których zamieszkiwało 125 osób (122 grekokatolików i 3 Żydów). Szczerbanówka została całkowicie zniszczona i wyludniona podczas wysiedleń po II wojnie światowej. Wszystkie zabudowania uległy zniszczeniu. Również znajdująca się tu cerkiew filialna (parafia w Maniowie).

SZCZERBANOWKA-WIEZA-WIDOK-1   SZCZERBANOWKA-WIEZA-WIDOK-4

Tradycyjna sesja fotograficzna, lekkie żarciki, jakieś wygłupy i ruszamy do kolejnego, ostatniego na dziś punktu – Cisnej. Więcej się nie da, na kwaterę dotrzemy pewnie po zmroku.

   

Cisna – bar Siekierezada…

CISNA-SIEKIEREZADA-BAR-1Robi się późno… dochodzi 20:00 kiedy docieramy przed – znany wszystkim motocyklistom – bar Siekierezada.

Za nami długi dzień… przejechaliśmy ponad 670 km… dziewczyny czują zmęczenie… my pewnie też, ale twardziele do słabości publicznie się nie przyznają.

Jestem głodny. Zamawiamy prawdziwie bieszczadzką (a może zbójnicką) kolację, po której nie będzie się chciało podnieść z miejsca i ruszyć dalej… ale zobaczymy. Do „noclegowni” mamy jakieś 50, może 60km… rezerwacja zrobiona, więc trzeba tylko tam dotrzeć. Biorę telefon i dzwonię, żeby poinformować o późniejszym przyjeździe. Dzisiaj piątek, sezon turystyczny, jest późno – wolę wiedzieć, że gospodarze noclegowni za nami czekają i nie odwiną nam jakiegoś numeru z przypadkowymi gośćmi, którzy zajmą nasze kwatery. Jest Okey… czekają za nami, więc możemy sobie spokojnie posiedzieć przy jedzeniu i małym piwku… bezalkoholowym, rzecz jasna.

CISNA-SIEKIEREZADA-BAR-2   CISNA-SIEKIEREZADA-BAR-3

Najedzeni, rozleniwieni, dosiadamy maszyn i lecimy w kierunku Leska. Niedaleko, w połowie drogi między Leskiem, a Zagórzem mamy zarezerwowany nocleg w agroturystyce. Ruszamy spod baru, kiedy robi się szaro. W górach szybko zapada zmierzch. Mimo, że Gold Wing ma super oświetlenie, to nie lubię jeździć nocą, zwłaszcza na czole kolumny. No trudno, jakoś przemęczę się to godzinę do celu.

 

Agroturystyka przy rzece San…

Jest ciemno. W GPS mam wprowadzone złe koordynaty… Docieramy do jakiegoś gospodarstwa agroturystycznego wąską dróżką prowadzącą dość stromo wzdłuż Sanu w górę. Tutaj prawie każde gospodarstwo to agroturystyka, więc każde może być potencjalnym „przy rzece”. Wjeżdżamy na podwórko z biegającym kundlem… z domu wychodzi facet w średnim wieku… to pewnie gospodarz. Z wyjaśnień gospodarza wynika, że to czego szukamy jest kilka kilometrów na południe wzdłuż Sanu.

Na miejsce, w pobliże właściwego adresu (Postołów 28, 38-600 Lesko), docieramy po 22:00. Zjeżdżamy w dół tą samą drogą i po kilku kilometrach zatrzymujemy się w miejscu, gdzie GPS wskazuje poprawioną chwilkę wczesniej lokalizację… wokół wiele domów, nie widać żadnej tablicy. Wykonujemy podwójny objazd okolicy… czas wykonać telefon do „noclegowni” i poprosić kogoś o pomoc. Odbiera męski głos, dziwnie brzmiący… rozmawia ze mną i instruuje jakoś bez składu. Po chwili okazuje się, że stoi niedaleko nas i wypatruje motocykli… no w końcu nas zauważył… macha ramieniem zapraszająco i znika w jakieś wąskiej uliczce pomiędzy posesjami.

Wjeżdżam za nim, reszta za mną… wprowadza nas na utwardzone kostką podwórko… na tyły domu, gdzie znajduje się niski budynek typu bungalow. Tutaj zatrzymujemy się, parkujemy, zsiadamy i witamy. Facet jest – używając żargonu – zwyczajnie nawalony… Po chwili pojawia się starsza pani,  która okazuje się być matką wesołego człowieka, wita nas sympatycznie, zaprasza do obejrzenia kwater… zaczyna być normalnie.

Szybkie rozpakowanie motocykli… zbieramy się na pół godziny podsumowania dnia na zadaszonym ganku przed bungalowem. Jest miło, sympatycznie, mamy też coś w kufrach, co pomaga nam uczcić zakończenie dnia i zdobycie przedsionka Bieszczad…

Zerkamy na pogodynkę… nie jest optymistycznie, ale jakoś nas to specjalnie nie martwi. Zobaczymy jutro… z doświadczenia wiem, że pogoda to rzecz mocno względna, zwłaszcza w górach. Przemieszczamy się szybko, więc troszkę mamy wpływ na to, co nad nami. Plan na jutro – bardzo elastyczne podejście do zaplanowanej trasy, reagowanie na warunki i dynamiczne elastyczne dostosowanie… Deszczaki obowiązkowo pod ręką.

Idziemy spać… za nami 750km i ponad 12 godzin aktywności…

 

Mapka przejazdu – dzień 1…

MAPA-BIESZCZADY-D-1

 

Wstajemy wcześnie…

 

2 thoughts on "Bieszczady lipcowo i weekendowo… – DZIEŃ 1"

  1. Roman . pisze:

    Witam – z opowiadania wynika jasno że ciągle gdzieś gonią , spóźniają się , przecież nie oto chodzi ma być pełny luz , wiadomo trzeba się trzymać planu , ale powinien być zaplanowany na pełnym luzie , tj. tak aby nigdziej nie trzeba było się spieszyć , trzeba dać sobie zapas czasu taki aby bez problemu wyrobić się na luzie z 0,5h zapasem dotrzeć na zamówione miejsce , wiadomo wszystko się może zdarzyć ,dlatego wręcz konieczny jest zapas czasu a nie gonić i błądzić , stres , nie oto chodzi , lepiej mniej zwiedzić a jechać na pełnym luzie , chce jechać z zapasem dotrzeć do celu , to ma być przyjemność a nie gonitwa , bo musimy i niema że boli . Pełny luz wiadomo jedziemy turystycznie a nie z ograniczonym czasem więc gonimy czas . Człowiek potrzebuje odpoczywać a nie ciągle gdzieś gonić .

    1. Witaj Romanie.
      Na luzie daleko nie można zajechać 🙂 i takiej formuły nie rekomendujemy i sami nie uprawiamy. Wszędzie dokąd się wybieramy mamy do zrealizowania plan, bo limituje nas czas. Oczywiście każdy plan ma sporo „przestrzeni” na improwizację, niemniej nie uprawiamy przejażdżek bez celu i pełnej improwizacji (typu wstajemy kiedy wszyscy się wyśpią, zatrzymujemy się gdzie popadnie, ruszamy dalej kiedy ostatni z uczestników dotrze na motocykla itd..), a raczej w wyznaczonym sobie czasie chcemy zobaczyć określone miejsca, więc plan i pewnego rodzaju narzucony porządek obwiązuje.
      Oczywiście nie jest to formuła właściwa i odpowiadająca każdemu. Jeździmy w grupach osób, które lubią podróżować w zorganizowanej formule, potrafią się dostosować i świetnie czują się w zespole.
      Pozdrawiamy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Strona używa plików cookies w celu łatwiejszego funkcjonowania. Przebywając na stronie wyrażasz zgodę na ich używanie.