Tak… part one… i od czego tu zacząć?
Tym razem zacznę od końca. Nie bez powodu odłożyłem pisanie bloga na dłuższy czas od powrotu. To był zbyt emocjonalny wyjazd i jeszcze bardziej powrót, żeby podjąć się przygotowania wpisu i za kilka lat nie żałować tego co się napisało, lub czego się nie napisało.
Jeszcze w tej chwili, siadając na chwilkę przed kolejnym wyjazdem hiszpańskiej Andaluzji i portugalskiego Algarve, nie czuję się całkowicie opuszczonym przez emocje zgromadzone w czasie kilkunastu dni wyjazdu do Albanii (dla formalności i by nie uciekło: 8-18.09.2018).
11 dni w trasie, 9 motocykli (miało być 10, ale przypadek losowy wyeliminował Heńka), 9 wspaniałych ludzi, w tym 1 rodzynek płci żeńskiej, 5 tysięcy kilometrów, 5 dni po Albanii, w drodze rafting w Czarnogórze i wieczór w chorwackim Dubrowniku i wiele, wiele innych…
OSTATNIE POŻEGNANIE
Dzień 11 wyprawy – stacja paliw, gdzieś pomiędzy Brnem a Ostrawą, jak mi się dzisiaj wydaje. Zatrzymujemy się grupą na ostatnie pożegnanie (brakuje już dwójki – Wojtka i Krzysztofa, którzy opuścili nas wcześniej w Chorwacji, skracając z powodu wyższej konieczności swój wyjazd). Brzmi przerażająco, a co najmniej strasznie… – „ostatnie”… ale taka jest atmosfera. Wszyscy, albo większość z nas odczuwa w gardle „obce ciało” wielkości kluski lanej. Prawie zawsze jest tak samo, choć to „prawie” robi często ogromną różnicę. Teraz również.
Wprowadzam grupę na stacje przy dwupasmówce, parkuję tuż obok pawilonu, zrzucam kurtkę, zdejmuję kask i pospiesznie zakładam moje czarne, jak smoła okulary słoneczne. Wysokiej jakości szkła nie pozwalają z zewnątrz widzieć uroku i głębi spojrzenia, ukrywając dobrze fragment ciała właściciela magicznych receptorów, a jednocześnie nie zasłaniając widoków. Marki nie będę reklamować, ale jest dobra.
Jest mi bardzo smutno, żeby nie powiedzieć źle. Zżyłem się z wszystkimi bardzo, choć większość znam z poprzednich wyjazdów. Tych, których wcześniej nie znałem dzisiaj są dla mnie tak samo bliscy, jak pozostali.
Nie przedłużamy i tak ciężkiej chwili. Poza mną do przyjacielskiego uścisku w kolejce: Eryka, Arek, Tomasz, Tomek, Robert i Dawid. Pierwsza i ostatni są dla mnie szczególnie bliscy – poznaliśmy się tutaj, właśnie w czasie tego wyjazdu, tworząc swego rodzaju mały team „do zadań specjalnych na drodze, w drodze i przy drodze”. Z nimi żegnać się jest najtrudniej. I jeszcze ten intercom, który umilknie jak tylko stąd ruszymy i już nic nie będzie takie, jak wcześniej…
OSTATNIA NOC
Austria, okolice Wiednia, dzień 10 wyprawy.
Tania miejscóweczka (przy okazji polecam w trasie Win Budget B&B, 2700 Wiener Neustadt, Austria) – czysto, schludnie, ze śniadaniem, choć bez fajerwerków i restauracji w środku. Typowy Bed & Breakfast, a przy tym sporo Polaków, również w recepcji rodak.
Zajeżdżamy wieczorem, za nami 860 km. Jest zmęczenie i chyba trochę smutku. Coś się kończy. Wczoraj zrobiliśmy pożegnalną kolację w Dubrowniku, dzisiaj w planie tylko „szybkie” spanie i jutro kolejne 900 km. Nie bylibyśmy sobą, gdyby wieczór skończył się po rozpakowaniu motocykli i kąpieli. Tomasz w asyście rusza na połów piwa i… sprawia się dobrze, wracając z załadowanymi kuframi swoimi i asystentów. Mamy więc przetwory piwowarskie, trochę chęci i jedyne czego brak to miejsca do posiedzenia. Szybko znajdujemy odpowiednią powierzchnię chodnika tuż przy wejściu do motelu. Nie zamierzamy długo siedzieć… ot takie wieczorne pogaduchy… rytuał zakończenia dnia i powiedzenia sobie „dobranoc”.
Noc mija szybko, dużo za szybko. Głowa pełna rozczochranych myśli nie pozwala dobrze spać.
OSTATNIA KOLACJA
Jesteśmy w Chorwacji. Dzień 9 wyprawy i tak zwany „bez motocykla”, a przed nami kolejne dwa i ostatnie dwa tranzytowe, po nieco ponad 800 km każdy.
Wcześnie rano opuścił nas Wojtek – musi być w pracy w poniedziałek. Po południu odjechał Krzysiek z planem wydłużenia urlopu i odwiedzenia znajomym, których ma gdzieś tu i tam… jak to Krzysiek. Dzień minął pozostałym na plaży, a dzisiejszy wieczór planujemy spędzić wspólnie w Dubrowniku. Późnym popołudniem zbieramy się parami na motocykle, przewidując kłopoty z parkowaniem i niepotrzebne wożenie pustych siedzeń. Do Dubrownika mamy może z 16 km, wiec decydujemy jazdę na tzw. „zdrapkę” (dla mniej wtajemniczonych – jazda bez ubrań ochronnych, na plażowo, jedynie w kaskach). Eryka wsiada do mnie na tron, a ja ani przez chwilę nie widzę wahania. Jazda jako pasażer dla czynnego motocyklisty jest wyzwaniem, a dodatkowo jazda na zdrapkę testem bezgranicznego zaufania. Rozpiera mnie wewnętrzna duma, połączona z pressingiem odpowiedzialności za drugą osobę, dużo większej niż w czasie prowadzenia w charakterze pilota…
Dubrownik oczywiście zatłoczony. Arek rekomenduje knajpę, którą kiedyś „zaliczył” (o nazwie Nautika, tuż przy murach starego Dubrownika, oznaczona jako ekskluzywna restauracja w mapach google).
Nie powiem, chłopak ma wyczucie klasy, bo knajpa już z zewnątrz ostrzega klientów przed wysokim standardem… Odczekawszy swoje podążamy za prowadzącym nas kelnerem do przygotowanego stolika odpowiedniej wielkości.
Nie mam takiego budżetu, ale wszyscy godzą się na kumulację dzisiejszego i jutrzejszego przewidzianego w trasie, więc biorę na siebie cały rachunek, niezależnie od jego wysokości … oj będzie bolało 😁, ale co tam – są warci tego i jeszcze więcej. Zamawiamy co kto lubi… To nasza pożegnalna kolacja i jest bardzo miło.
Dubrownik to podobno najpiękniejsze chorwackie miasto nad Adriatykiem i jest troszkę, jak książę z bajki – dumne, bogate, pełne przepychu, ze starożytnym rodowodem i słowiańską duszą. To niewielkie miasto portowe, stolica Dalmacji, usadowione jest w przepięknej zatoce, pośród tysięcy skał i wśród śródziemnomorskiej roślinności i jest turystyczną mekką Chorwacji. Wieczorem majestatyczne i bajeczne, szczególnie stara część miasta.
Dla nas również spacer w murach Starego Miasta na swoisty charakter pożegnalnego. Niby wesoło, a w tyle głowy smutek. Jutro zaczynamy powroty… Dla każdego z nas kończy się coś innego, dla wielu z nas nigdy nie będzie już tak samo. Żeby to zrozumieć trzeba było przeżyć z nami kilka dni… Postaram się w kolejnych wpisach zebrać to co spowodowało, że TA wyprawa do Albanii jest wyjątkowa, a uczestnicy stali się paczką przyjaciół na długie lata.